Pożegnaliśmy profesor Martę Kozikowską

W sobotę, 18.02. 2017 r, . pożegnaliśmy w kieleckiej Katedrze Profesor Martę Kozikowską. Sławek Rogowski, wychowanek ostatniego rocznika maturalnego, który "wyszedł  spod ręki" Pani Profesor, przywołał w pożegnalnym liście obraz, który wielu z nas stoi przed oczyma .Pani Profesor, smutno nam  się zrobiło... 

Za tamtymi drzwiami

Pani profesor Marta Kozikowska w „Żeromskim” uczyła historii. Mówiło się o niej, że była dystyngowana i wyniosła.., może była.., dla jednych była taka, a dla drugich całkiem inna.

Naprawdę była skromna i cicha, miała zawsze dyskretny uśmiech na twarzy. Nosiła się  dostojnie, wtedy mówiło się „szyk przedwojenny”, to znaczyło ten lepszy - a może po prostu inny, a może bardziej nauczycielski.  Chodziła wolnym krokiem w butach na płaskim obcasie, prosta jak struna, w plisowanej szarej spódnicy i granatowym sweterku,  spod którego widać było kołnierzyk białej bluzki zapiętej pod szyją. Czasami na stójce tej bluzki miewała jakąś gustowną przypinkę. Mówiliśmy o niej „Kozia” albo „ Kozica historyca”. Nie bała się swoich przezwisk, a nawet je akceptowała, bo pozwalały jej zejść z piedestału.

Kiedy szła korytarzem nigdy nie przyspieszała, nie musiała, zawsze była punktualna.  Kiedy weszła do klasy, na katedrze kładła dziennik, sprawdzała listę obecności  i pytała 2-3 osoby.  Potem prowadziła wykład, zawsze  tłumaczyła daną sytuację historyczną  i pokazywała przyczyny pewnego stanu rzeczy, krótko omawiała  zachodzące procesy i to co było najbardziej istotne. Często korzystała z map, aby pokazać  jak jedne państwa zmieniały swoje położenie względem drugich.  Właśnie historia była dla mnie ważnym przedmiotem, zdawałem ją potem na maturze i na studia, potykam się z nią do dziś, a  moi synowie lubią kiedy im cos tłumaczę, staram się to robić właśnie procesowo. Zawsze mam przed oczami ten spokój wywodu Pani Profesor jako swoisty wzór dydaktyczny.

W klasie maturalnej  została naszą wychowawczynią. W trakcie wycieczki szkolnej, na którą pojechaliśmy do Krakowa,  zaprowadziła nas do Collegium Maius – weszliśmy na  dziedziniec  - dość cicho powiedziała : - za tamtymi drzwiami zdawałam egzamin magisterski.  Zrozumieliśmy dlaczego tam przyszliśmy i jaki cel stoi przed nami.  Byliśmy Jej ostatnia klasą doprowadzoną do matury. Potem zrezygnowała z nauczycielstwa, był rok 1976.

Pisanie o tamtych dziwnych czasach – że coś było wolno, a czegoś nie – to z dzisiejszej perspektywy powrót do czasów iście prehistorycznych, może będę niesprawiedliwy, ale pozwolę sobie na pewne uproszczenie;  dla młodego pokolenia tamte czasy  zdają się być podobne do dzisiejszych, to znaczy że nigdy nie było inaczej, straszniej czy bardziej ponuro. Domy przepiękne, kolorowi ludzie, auta, gwarne ulice, fajne życie.  Zaś  historia.., jest zapisem faktów od daty do daty. Wszak nie da się inaczej. My jednak wiemy, że w całkiem innej rzeczywistości pani prof. Kozikowska uczyła historii tej prawdziwej. Bez strachu.  Nie pamiętam Jej jednego wykładu, czy nawet jednego słowa, które miałoby „zapach” ideologii.  Jej nauczanie historii było wolne od takiego sposobu przedstawiania i tłumaczenia świata, a zwłaszcza dziejów Polski. 

Pamiętam, to był rok 1973 a może 74 ty - na jednej z lekcji spytałem: - Pani profesor , co się wydarzyło w Katyniu…, czy to prawda? Chwilę milczała, wodziła wzrokiem za oknem.. , -  znam i szanuję twoje poglądy, ale tego nie ma w programie.., jednak  po chwili dodała – …tak to prawda, tam zginęli polscy oficerowie, zostali zabici przez Rosjan.

 Rozległ się dzwonek, przerywając ciszę w klasie.

Dziś, mówienie o tak przecież podstawowych wydarzeniach z czasów drugiej wojny światowej, nikogo nie dziwi, nie wzbudza  najmniejszej emocji.  Dziś łatwo powiedzieć „prawda” jest najważniejsza. Wtedy to Pani Profesor miała odwagę, nie ja. Po latach zdałem sobie sprawę , że moje pytanie było na pograniczu prowokacji, a nawet braku taktu. Wszak prawie w każdej polskiej rodzinie ktoś został, tam na wschodzie.. . To właśnie  w takich sytuacjach zachowanie naszych nauczycielskich autorytetów z I Liceum Ogólnokształcącego im. Żeromskiego było nie do przecenienia, nasi profesorowie nie zawodzili, takim autorytetem pozostanie dla wielu z nas, i dla mnie prof. Marta Kozikowska. Zdystansowana mentorka dla kilku pokoleń Żeromszczaków.

Ostatni raz widzieliśmy  się prawie rok temu,  na pogrzebie profesor Marii Jelińskiej.  Spytała co u mnie? Serdecznie rozmawialiśmy dłuższą chwilę. Miała tamtą  twarz i tamten uśmiech sprzed lat, taką ją zapamiętam. Niech spoczywa w spokoju…

Sławomir Rogowski

 

Galeria: