Poczet nauczycieli na 300.lecie szkoły.Leon Głowacki
Leon Albert Głowacki nauczyciel języka polskiego, łaciny i historii Polski w latach 1862-1863
DZIECIŃSTWO I MŁODOŚĆ
Leon Albert Głowacki urodził się 10 kwietnia 1834 roku na Lubelszczyźnie, gdzie w początkach XIX wieku przybył z Wołynia jego ojciec Antoni Głowacki, by w Wożuczynie podjąć pracę u krewnego w charakterze dworskiego oficjalisty.
W tym samym majątku kancelistą był Wincenty Trembiński, który zrazu upatrzył sobie Antoniego na zięcia. Wprawdzie trzydziestoletni ekonom wywodzący się ze zubożałej szlachty nie był wymarzonym kandydatem, ale w owych czasach rodzice dwudziestoletniej panny z zaścianka, bez kapitału i koneksji, rezygnowali z wygórowanych wymagań i aprobowali pierwszego lepszego absztyfikanta, byle tylko uchronić córkę przed strasznym losem staropanieństwa. Tak więc w 1831 roku Antoni poślubił dziesięć lat młodszą Apolonię Trembińską, a z tego związku, najprawdopodobniej w Wożuczynie, przyszły na świat pierwsze dzieci Głowackich - córka Emilia, która wcześnie zmarła oraz pierworodny syn, Leon.
Około 1845 roku Antoni Głowacki przeniósł się z rodziną do wsi Żabcze, by zarządzać majątkiem Tytusa Woyciechowskiego. Był on odbierany przez swoją żonę jako osoba niezaradna, wręcz gnuśna, gdyż ograniczał się głównie do wykonywania obowiązków oficjalisty za wynagrodzenie wystarczające jedynie na skromne utrzymanie, a zdarzało się nawet, że był zwykłym ekonomem dozorującym chłopów pracujących w polu. Antoni nie wykazywał inicjatywy, by zadbać o awans i lepszy byt rodziny, nie próbował zmienić słabo opłacanej posady, którą w owych czasach coraz częściej obejmowali niepiśmienni lokaje czy fornale, nie starał się o etat urzędnika państwowego, by w ten sposób wyrwać się do miasta, nie dbał nawet o nazwisko czy uznanie szlachectwa.
Tymczasem w rodzinie Apolonii wciąż pielęgnowało się pamięć czasów, gdy jej ojciec posiadał dobrze prosperujące folwarki, w domu była biblioteka, grało się na pianinie i prowadziło wystawne życie. Wprawdzie Wincenty wszystko roztrwonił, ale taki hulaszczy tryb życia wysoki status majątkowy i towarzyski Trembińskich tylko potwierdzał.
Te odmienne postawy i oczekiwania małżonków sprawiały, że między nimi nie układało się najlepiej. Gdy Apolonia spodziewała się kolejnego dziecka, zamieszkała w pokoiku na plebanii przy kościele św. Mikołaja w Hrubieszowie. Istnieją różne przekazy na temat przyczyn opuszczenia Żabcza. Oficjalnie podawano, że Apolonia kierowała się przede wszystkim złym stanem zdrowia i bardzo ograniczonymi możliwościami leczenia w „zapadłej dziurze”, jaką w jej ocenie było Żabcze. Jednak niektórzy biografowie przypuszczają, że Antoni pod wpływem plotek zaczął powątpiewać w swoje ojcostwo i mocno zraniony odprawił brzemienną żonę. Nie był przy niej, gdy na świecie pojawił się drugi syn, choć Żabcze od Hrubieszowa dzieliło jedynie kilka godzin drogi powozem, nie pojawił się tydzień po tym wydarzeniu, by podać nowonarodzone dziecko do chrztu i w ten sposób zwyczajowo obwieścić światu, że uznaje je za prawowitego syna i dziedzica. Ostentacyjna zwłoka stawiała w bardzo przykrym położeniu nie tylko Apolonię, gdyż nieochrzczony syn, a więc poganin, w przypadku nagłej śmierci nie miałby prawa pochówku w poświęconej ziemi. Ta okoliczność musiała być poważnie rozważona, gdyż w XIX wieku śmiertelność dzieci była tak duża, że przezorne rodziny trzymały na strychu dwie trumny - dużą dla osoby dorosłej i jedną małą białą… Najprawdopodobniej pod naciskiem próśb i perswazji ze strony członków familii Antoni zjawił się po czterech miesiącach na ceremonii chrztu, dając ostatecznie dziecku swoje nazwisko. Podobno wtedy pierwszy i ostatni raz zobaczył syna Aleksandra, który miał w przyszłości zostać wybitnym pisarzem posługującym się nie tylko nazwiskiem ojca, ale także jego rodowym herbem Prus jako pseudonimem literackim.
Zaraz po ceremonii Antoni wyjechał do Żabcza, a Apolonia pozostała w Hrubieszowie i nigdy nie wróciła już do męża - ona zatrzymała przy sobie młodsze dziecko, z ojcem, pozostał Leon. W tym czasie chłopcy nie mieli zbyt wielu okazji, by przebywać razem, widzieli się jedynie w wakacje albo z okazji świąt.
Gdy Leon miał lat szesnaście, a Oleś trzy, Apolonia zmarła na suchoty. Antoni nie przyjechał na pogrzeb być może dlatego, że przebywał na Wołyniu, gdzie załatwiał sprawy majątkowe, ale powodem mogła być także urażona duma.
Około roku 1855 braci Głowackich osierocił także ojciec. Po rodzicach pozostał majątek do wspólnego podziału pomiędzy dwóch synów - pełnoletniego Leona Alberta i małoletniego Aleksandra, składający się z części wsi Maszowa w guberni Wołyńskiej, jak również w kapitale rubli srebrnych trzystu, które dla zabezpieczenia obu synów Antoni pozostawił u swojego krewnego. Po śmierci rodziców o dalszym losie sierot zadecydowała rada familijna pod przewodnictwem babki, Marcjanny Trembińskiej.
Leon został przydzielony bratu Apolonii, ks. Sewerynowi Trembińskiemu, który już wcześniej opiekował się chłopcem, gdy jego ojciec wyjeżdżał na dłużej. Wuj wziął też na siebie koszty edukacji i utrzymania siostrzeńca.
Mały Oleś trafił najpierw do babki. Marcjanna, pomna skutków niefrasobliwości męża sybaryty, po jego śmierci starała się budować solidne podstawy bezpiecznej przyszłości rodu w świecie, który jawił się jej jako kłębowisko wszelkich niebezpieczeństw, pokus i zła. Twardymi metodami starała się wpajać wszystkim dokoła takie cechy jak roztropność, przyzwoitość czy sumienność, napotykając w stosowaniu tych zabiegów na zdecydowany opór tylko jednego członka rodziny - Olesia. Postawa niepokornego urwisa spotykała się ze zdecydowaną reakcją - babka biła malca z byle powodu, zasypywała gradem epitetów określających marność jego natury, a gdy tylko chłopiec osiągnął wiek szkolny, pod pretekstem konieczności kształcenia przekazała tego „gałgana” i „łajdaka” ciotce z Lublina. Tam Aleksander znów został poddany różnym rygorom, nakazom i zakazom, przeciw którym stale się buntował, więc gdy nie uzyskał promocji do trzeciej klasy, wujostwo postanowiło pozbyć się kłopotu, przekazując krnąbrnego chłopaka pod opiekę starszego brata.
Leon skończył właśnie filologię na kijowskim uniwersytecie w stopniu „kandydata” i próbował stanąć na własnych nogach. Najpierw pod wpływem patriotycznych uniesień udał się do Warszawy, by włączyć się w działalność konspiracyjną, jednak konieczność zaopiekowania się młodszym bratem, a tym samym potrzeba zapewnienia obu większej stabilizacji, skłoniła Leona do przyjęcia propozycji pracy w gimnazjum w Siedlcach. W tym momencie zaczęła się wspólna historia braci - wcześniej prawie sobie obcych, a później skazanych na wzajemną pomoc - najpierw starszy opiekował się jak potrafił młodszym, potem młodszy wspierał jak mógł starszego brata. Tak o tej relacji pisał Aleksander: „Co uważam za piękne? Poświęcenie dla osób ukochanych. Wspieranie nieszczęśliwych. Panowanie rozumu i serca nad instynktem i nałogami. (…) Miłość czysta”
W Siedlcach Leon pracował jako nauczyciel, a Olek uczęszczał do piątej klasy. W aktach szkoły można znaleźć wzmiankę z której wynika, że opieka brata wpłynęła pozytywnie na postępy Aleksandra nie tylko w nauce, ale również w sprawowaniu się w szkole i poza nią.
Są tam także pewne informacje o Leonie nauczycielu. Dowiadujemy się na przykład, że Głowacki pracował od 11 lutego do 2 lipca 1862 roku (z powodu niepokojów w kraju rok szkolny rozpoczął się z kilkumiesięcznym opóźnieniem), przez dwa pierwsze miesiące nie otrzymywał żadnego wynagrodzenia i dopiero gdy z Warszawy nadeszły dokumenty „zadośćuczyniające przepisom”, dostał wyrównanie i odtąd pobierał pensję „w zwykłym sposobie”.
W lipcu Głowacki został mianowany przez nadzorcę szkoły na nowe stanowisko. Biograf Prusa, Jan Dobrzański, twierdzi, że Leon miał być pomocnikiem regensa konwiktu do „dozoru i pomocy naukowej młodzieży”, co miało świadczyć o tym, że praca początkującego nauczyciela była dobrze oceniana. Natomiast biografka Monika Piątkowska uważa, że stanowisko „dozorcy Konwiktu Szaniawskiego” było degradacją.
Są podstawy by przypuszczać, że młody, niedoświadczony i pozbawiony wsparcia mężczyzna nie radził sobie z nadmiarem obowiązków. Może gdyby mógł się poświęcić wyłącznie nauczycielskiej karierze… Przecież potrafił pracować z poświęceniem i dzielnie stawiać czoło przeciwnościom losu. Gdy wuj Seweryn ulokował go po średniej szkole na posadzie urzędnika, on pod nieobecność opiekuna zapisał się na uniwersytet w Kijowie i chociaż naukę dzielił z aktywną działalnością konspiracyjną, na przekór wszystkim i wszystkiemu ukończył studia.
W Siedlcach Leon miał po jednej stronie grupę uczniów w trudnym wieku, a po drugiej brata - kilkunastoletniego urwisa, który na przerwach przodował w wygłupach i chłopięcych bijatykach, a w czasie lekcji sadzał się w ostatniej ławce, by grać w karty na pieniądze. Leonowi z pewnością trudno było zapanować nad tym wszystkim, często czuł się zażenowany zachowaniem brata. Na domiar złego, gdy Olek z łatwością zdobywał sobie sympatię otoczenia, coraz bardziej skryty i wycofany Leon nie najlepiej odnajdywał się w nowej roli i nie był zbyt lubiany ani przez uczniów, ani przez swoich kolegów pedagogów. Nie pomogło, gdy na koniec roku udowodnił, że jest nauczycielem sprawiedliwym i postawił z łaciny wyższą ocenę Aleksandrowi Weissowi, umożliwiając mu w ten sposób pokonanie Aleksandra Głowackiego w zaciekłej rywalizacji o prym w klasie.
Do tego dochodziły poważne kłopoty finansowe, gdyż pensja Leona starczała jedynie na zaspokojenie najpilniejszych potrzeb, a ze strony rodziny obaj bracia nie mogli już liczyć na wsparcie. Wyżywienie, mieszkanie i jeszcze do tego reforma szkolna, która wprowadziła nowy krój palta, kepi i tużurka, w związku z czym nie można było, jak wcześniej, odkupić od starszych uczniów używanego mundurka i Leon musiał wykosztować się na nowy strój. Tak więc Olek nie tylko dawał się bratu we znaki z powodu zawadiackiego zachowania, ale był dla niego również sporym obciążeniem finansowym. Nie był jednak niewdzięcznikiem - to Leonowi przyszły literat zadedykował naszpikowany „bykami” pierwszy utwór poetycki.
LEON KONSPIRATOR
Jesienią 1862 roku obaj bracia przyjechali do Kielc, gdzie Leonowi zaproponowano pracę nauczyciela łaciny i historii Polski w Gimnazjum Męskim Klasycznym. Był to czas dużego niepokoju wywołanego informacjami o strajkach i manifestacjach, które z terenu całego Królestwa już od dłuższego czasu napływały do miasta. Pod ich wpływem mieszkańcy włączali się w nurt narodowowyzwoleńczy, manifestując na różne sposoby patriotyczne postawy. Jeszcze w 1861 roku na ulicach pojawiały się ulotki z podobiznami Tadeusza Kościuszki i nawołujące do różnych działań na rzecz odzyskania niepodległości. W kieleckich kościołach odprawiano msze w intencji wyzwolenia Ojczyzny, organizowano pielgrzymki do pobliskich miejsc religijnego kultu, by modlić się za kraj, a w rocznicę unii polsko-litewskiej na Karczówce i na kieleckim cmentarzu usypano kopce, na których osadzono drewniane krzyże. Dla zamanifestowania szczególności chwili zaprzestano organizowania balów i przyjęć, a w lokalach, które się wyłamywały, na znak protestu wybijano szyby.
Przeciw rosyjskiemu okupantowi występowali także niektórzy nauczyciele i młodzież kieleckiego gimnazjum. Gdy w wyniku klęski w wojnie krymskiej Rosja została poważnie osłabiona, udało się przeforsować reformę szkolną i wprowadzić do programu m.in. język polski. Do gimnazjum przyjęto światłych nauczycieli, którzy zachęcali uczniów do poszukiwania własnej tożsamości. Powszechną praktyką było wtedy czytanie pod ławkami zakazanych utworów. Z dumą narodową rodziło się poczucie godności osobistej, w związku z czym uczniowie coraz częściej buntowali się przeciw karze chłosty.
Gdy w maju 1861 roku nauczyciel uległy wobec władz rosyjskich nakazał wymierzenie batów uczniowi, który przewodził chłopcom śpiewającym patriotyczne pieśni, sam otrzymał tęgie cięgi od uczniów starszej klasy i już nigdy nie pokazał się w szkole. Nieco lżejsze kary wymierzono ks. Szelągowskiemu za nawoływanie z ambony do zaprzestania manifestacji czy Antoniemu Formińskiemu za tłumienie patriotycznych wystąpień - przy wtórze gwizdów i „kociej muzyki” z hukiem poleciały szyby i w budynku wikariatu, i w mieszkaniu inspektora szkoły.
W takiej atmosferze uczniowie nasiąkali nastrojami narodowowyzwoleńczymi i myśleli bardziej o konspirowaniu, niż o nauce. Wielu z nich szukało kontaktów ze spiskowcami, by w razie potrzeby w każdej chwili włączyć się do walki o niepodległość Ojczyzny. Wśród nich był także młodszy z braci Głowackich. Gdy tylko wybuchło powstanie styczniowe, przed pierwszą lekcją Olek wpakował podręczniki do pieca i gdy profesor łaciny kazał jednemu z uczniów tłumaczyć tekst z książki, z końcowych ławek odezwały się głosy: ”teraz nie czas na Eneidę”. Gest ten miał, na szczęście, wymiar symboliczny, gdyż piec nie był rozpalony, jednak zwiastował konkretne czyny - kilka miesięcy później Aleksander dołączył z grupą kolegów do walczących oddziałów. Niespełna 16-letni Głowacki brał udział w potyczkach, dostał się do niewoli, był ranny podczas bitwy we wsi Białki pod Siedlcami i przez kilka miesięcy więziony, trafił także pod sąd wojskowy, który pozbawił go tytułu szlacheckiego. Młody wiek, zły stan zdrowia i podobno łapówka wręczona przez ciotkę Domicelę uchroniły Aleksandra przed karą śmierci albo zsyłką, lecz ślady udziału w powstaniu pozostały na ciele i w psychice chłopca do końca życia. Był to najcięższy czas, który przyszły pisarz nazwał „szaleństwem” i do którego niechętnie wracał w rozmowach, dając wyraz swoim przeżyciom jedynie w opowiadaniach i powieściach.
Dla starszego z braci Głowackich spiskowanie czy społeczne niepokoje nie były niczym nowym. Jeszcze na kijowskim uniwersytecie Leon stawiał pierwsze kroki w działalności konspiracyjnej jako jeden z przywódców studenckiego „Związku Trojnickiego”. Podczas wielodniowych zjazdów tej organizacji omawiano nie tylko sprawy związane z odzyskaniem niepodległości, ale także kwestie społeczne. Leon tak gorliwie agitował za uwłaszczeniem chłopów, że przyjaciele zaczęli go nazywać „Bartoszem” na cześć kościuszkowskiego bohatera.
Po studiach Leon nie powrócił do domu wuja Seweryna, ale udał się do Warszawy, by włączyć się w ruch narodowowyzwoleńczy. Nie myślał wtedy o założeniu rodziny czy o rozwoju kariery zawodowej, gdyż całą energię angażował w pracę konspiracyjną, dzięki której czuł się doceniany i potrzebny. W powstańczych materiałach zostało odnotowane, że w 1861 roku Głowacki był nawet w trzyosobowym komitecie „czerwonych” dla miasta Warszawy. Dwuletni pobyt w stolicy uważał za najszczęśliwszy okres w swoim życiu. Jednak gdy w styczniu 1863 roku wielu ruszyło do powstania, Leon tym razem nie poddał się spontanicznie powszechnemu zrywowi i nie opuścił gimnazjum - nie chciał stracić pracy, gdyż wtedy był już odpowiedzialny za wychowanie i utrzymanie młodszego brata. Do powstańców dołączył dopiero po zakończeniu roku szkolnego. W lipcu 1863 roku Leon przyjechał do Warszawy. Tam koledzy z konspiracji powierzyli mu tajną misję szpiegowską, w związku z którą musiał udać się do Wilna. Miasto było wtedy we władaniu hrabiego Michaiła Murawiowa nie bez powodu nazywanego „wieszatielem”. Powszechny terror, masowe aresztowania, przyspieszone wyroki, publiczne egzekucje, hojne nagrody dla zdrajców i szpiegów, a surowe kary za samo sprzyjanie powstańcom - tym wtedy na co dzień żyło Wilno, które jeszcze niedawno było ogniskiem kultury jednoczącym rozmaite wpływy różnych narodów.
Leon wyruszył w drogę mniej więcej w czasie, gdy w kierunku miasta podążała grupa „sztyletowników” mających zlikwidować „wieszatiela”. Nie wiadomo, czy Leon miał coś wspólnego z przygotowywanym zamachem, ale tak czy siak jego misja była na tyle ważna i niebezpieczna, że był on wcześniej przeszkolony, jak zachować się razie wpadki - miał na przykład gotowe odpowiedzi na takie pytania: gdzie, do kogo i w jakiem celu jedzie, a w kieszeni surduta trzymał nawet fotografię z wizerunkiem wuja, do którego rzekomo się udawał. Mimo realnego zagrożenia Leonowi udało się stosunkowo spokojnie dojechać na miejsce. Z relacji znajomych wynika, że w Wilnie spędził kilka dni i jego zachowanie nie wskazywało na to, by w tym czasie wydarzyło się coś nadzwyczajnego. Brat jednego z powstańców, który odprowadził Leona na wileński dworzec, także nie zauważył nic, co mogłoby niepokoić. Zatem, co takiego się stało, że w Warszawie Głowacki wysiadł mocno pobudzony, czymś śmiertelnie przerażony, mówił bełkotliwie, bez większego sensu…? W pierwszych godzinach Leon na tyle orientował się w swoim położeniu, że poprosił znajomego o pomoc i dał się zbadać psychiatrze, ale w ciągu następnych dni coraz bardziej tracił kontakt z rzeczywistością.
Nikt dokładnie nie wie, co mogło spowodować u Głowackiego tak silny rozstrój nerwowy i załamanie psychiczne. Być może coś strasznego wydarzyło się w pociągu, być może w Wilnie był świadkiem czegoś potwornego, co wywołało reakcję z pewnym opóźnieniem…? A może przyczyną były lęki kumulowane przez wiele lat życia w rodzinie, która nie dawała poczucia bezpieczeństwa, a potem niepokój o los brata, który na siedem miesięcy przepadł w powstaniu i wreszcie okropności związane z okrutnym dławieniem narodowowyzwoleńczego zrywu…? Jedno nie budziło wątpliwości - trauma musiała być bardzo silna, gdyż Leon nigdy już nie odzyskał pełni władz umysłowych.
SMUTNY KONIEC KONSPIRATORA
Po powrocie z Litwy Głowacki zniknął na jakiś czas, dlatego zaczęły krążyć różne plotki co do miejsca jego pobytu, a także przyczyn obłędu. W rzeczywistości koledzy konspiratorzy ukryli Leona w Hotelu Saskich w Warszawie, by zastanowić się, co począć z tym przypadkiem. W sierpniu Leona odwiedził Aleksander, który nie był wtajemniczony w misję szpiegowską na Litwie. Nie pojmował, dlaczego brat ciągle opowiada dziwne historie o jakimś wuju z Wilna, którego fotografię trzymał przy łóżku, nie rozumiał, dlaczego Leon był przekonany, że go ktoś śledzi i skąd biorą się te napady lęku i agresji.
Będąc z wizytą u wujostwa Olszewskich w październiku 1863 roku Aleksander opowiedział o smutnym położeniu Leona, wobec czego ciotka Domicela natychmiast pojechała do Warszawy i przywiozła siostrzeńca do swojego domu w Lubartowie. Bracia znów znaleźli się pod jednym dachem, ale tak naprawdę nie byli razem - Leon egzystował jakby w innej rzeczywistości, a każda próba nawiązania z nim kontaktu kończyła się rozdrażnieniem lub wybuchami furii. Wujostwo byli przekonani, że niedyspozycja siostrzeńca to stan przejściowy, uporządkowali nawet jego dokumenty i pozałatwiali niezbędne formalności w kieleckim gimnazjum, by po ozdrowieniu mógł wrócić do pracy, zwłaszcza że dyrektor Antoni Formiński wykazywał dużą przychylność dla Leona i nawet jakiś czas trzymał dla niego posadę. Nieobecność podwładnego w szkole próbował usprawiedliwić przed władzami pisząc wyjaśnienie: „Leon Głowacki opuścił Kielce na urlop zdrowotny udając się do rodziny do Warszawy, później w Lubelskie i nie dając żadnej wiadomości do Kielc nie powrócił.”
Stan zdrowia Leona jednak nie poprawiał się i w rodzinie zaczęło krążyć widmo konieczności umieszczenia go w szpitalu dla obłąkanych. Na to za nic w świecie nie chciała się zgodzić babka Marcjanna, gdyż wiedziała o strasznych warunkach, w jakich przebywali pensjonariusze zakładów psychiatrycznych. W XIX wieku chorym nie zapewniano profesjonalnej opieki i praktycznie pozostawiano ich samym sobie. Nie dbano o to, by byli umyci i najedzeni, zdarzało się nawet, że sanitariusze pozwalali za pieniądze podglądać gapiom tych nieszczęśników i uchybiać ich godności. Gdy Marcjanna zagroziła, że ucieknie z wnukiem do Maszowa na Wołyniu, postanowiono ostatecznie, że Leon kolejny raz trafi do ks. Seweryna Trembińskiego.
Do śmierci wuja Leon przebywał na plebanii w Józefowie, a opiekował się nim najęty we wsi mężczyzna. Aleksander odwiedził tam brata, ale gdy na jego widok Leon znów dostał ataku szału, postanowił nie pokazywać się mu więcej na oczy. Po śmierci Seweryna Trembińskiego Aleksander przejął opiekę nad bratem, ale tylko na odległość. Przewiezienie Leona do szpitala Jana Bożego w Lublinie powierzył zaprzyjaźnionemu lekarzowi, prosząc jednak w listach, by w drodze towarzyszył bratu felczer wyposażony w opium lub chloral i aby zadbano o ciepłą odzież oraz odpowiedni prowiant. Aleksander płacił 150 rubli rocznie za utrzymanie szpitalne, ale brata nie odwiedzał pamiętny tego, jak na plebanii w Józefowie Leon dostał na jego widok ataku furii.
Gdy Leon Głowacki zakończył życie w marcu 1907 roku, administracja szpitala wpisała do aktu zgonu, że był synem „rodziców niewiadomych” i zażądała od krewnych metryki zmarłego, ale Aleksander nie miał jej u siebie, gdyż rodzice nie zatroszczyli się o zachowanie dokumentów i rodzinnych pamiątek. Nie wiedział także, gdzie urodził się jego brat, przypuszczał, że może w Maszowie na Wołyniu… Znane jest natomiast miejsce pochówku - Leon spoczywa na cmentarzu w Lublinie przy ulicy Lipowej.
opracowała Jagoda Jóźwiak
Pałac w Wożuczynie
Powstanie styczniowe w Wilnie i represje rosyjskie
Źródła: Monika Piątkowska Prus Śledztwo biograficzne. http://sbc.wbp.kielce.pl/Content/20231/PDF/Świętokrzyskie%20wydanie%20specjalne.pdf
http://zeromski.kielce.eu/padcms/art,15,lata-narodowych-zrywow-i-nadziei...
https://www.kielce.ap.gov.pl/art,77,kielce-w-powstaniu-styczniowym-lekcj...
http://www.wszia.edu.pl/wydawnictwa-wszia/nasze-forum/nasze-forum-nr-31/...
https://bazhum.muzhp.pl/media/files/Radzynski_Rocznik_Humanistyczny/Radz...
http://www.filmopedia.org/archiwum/1978/1340/8180/Wokulski-to-wlasnie-sa...
https://klp.pl/katarynka/a-6742.html
http://www.wszia.edu.pl/wydawnictwa-wszia/nasze-forum/nasze-forum-nr-31/...
https://weekend.gazeta.pl/weekend/7,177343,22084164,wszystkie-leki-prusa...
https://hurt.wydawnictwoznak.pl/img/product_media/3001-4000/5_Piatkowska...
http://cdn02.sulimo.pl/media/userfiles/pulawy.powiat.pl/Aktualnosci/2015...
https://docplayer.pl/21797723-Trzy-listy-boleslawa-prusa-do-gustawa-swid...
https://wozuczyn.pl.tl/Zwi%26%23261%3Bzki-Boles%26%23322%3Bawa-Prusa-z-W...
Pamietnik_Literacki_czasopismo_kwartalne_poswiecone_historii_i_krytyce_literatury_polskiej-r1959-t50-n1-s209-227.pdf
Zdjęcia:
zdjęcie nr 1 Leon Głowacki - https://docplayer.pl/40527843-Boleslaw-prus-jakiego-nie-znacie.html
zdjęcie nr 2 Pałac w Wozuczynie
zdjęcie nr 3 Plebania w Hrubieszowie http://www.inka.tychy.pl/2014/03/muzeum-boleslawa-prusa-naleczw-woj-lube...
zdjęcie nr 4 Gimnazjum w Siedlcach https://www.zolkiewski.siedlce.pl/z-kart-historii
zdjęcie nr 5 Gimnazjum Męskie w Kielcach (pocztówka ze zbiorów prywatnych)
zdjęcie nr 6 Wilno w czasie powstania styczniowego https://kurierwilenski.lt/2013/01/22/powstanie-styczniowe-w-wilnie-i-oko...