Poczet nauczycieli na 300.lecie szkoły. Józef Skłodowski

W 2027 roku minie 300 lat od dnia, w którym w murach starej szkoły, czyli budynku przy dzisiejszej ulicy Jana Pawła, rozległ się pierwszy lekcyjny dzwonek. Z tej okazji rozpoczynamy publikację materiałow związanych z trzystuletnią historią Szkoły.Tworzyli ją ludzie - wychowawcy i wychowankowie. Poniżej pierwsza, z zapowiedzianego  przez koleżankę Jagodę Jóźwiak ( matura 1976) cyklu opowieści o nauczycielach. Sylwetka Józefa Skłodowskiego, dla którego Kielce były tylko epizodem w barwnym i pracowitym życiu.

Józef Skłodowski  nauczyciel gimnazjum w Kielcach w latach 1831 - 1832 

DZIECIŃSTWO I LATA SZKOLNE

 Józef Skłodowski herbu Dołęga urodził się 19 marca 1804 roku w należącym do jego ojca, Urbana, rodowym majątku Skłody-Piotrowice na starym Mazowszu, gdzie jego przodkowie co najmniej od XVI wieku gospodarzyli na większych lub mniejszych fortunach, tworząc szlachecki zaścianek. Urbanowa sadyba posadowiona była na wzniesieniu, na którym stały zabudowania gospodarskie i drewniany dworek oddalony o jakieś 50 łokci od rzeczki Brok. Tam Józef spędził swoje dzieciństwo, zachowując zapewne w pamięci ojca uprawiającego ziemię i matkę krzątającą się gdzieś w obejściu, gdyż jego rodzice, jak wszyscy Skłodowscy, nie mieli na swoich włościach chłopów pańszczyźnianych i sami prowadzili własne gospodarstwo. 

W 1812 roku ośmioletni Józef rozpoczął naukę w  szkole elementarnej w Zarębach Kościelnych. Mieszkał wtedy u krewnego, który był organistą w miejscowym kościele. Wkrótce  jednak edukacja chłopca została przerwana, gdyż najpierw wojska wyprawiające się na Rosję zajęły szkolne  pomieszczenia, a potem rosyjska okupacja i zniszczenia wojenne sprawiły, że nie myślano o nauce.  Dopiero po utworzeniu Królestwa Polskiego w oficynie przy plebanii wznowiono nauczanie. Józef Skłodowski był już na tyle samodzielny, że codziennie przemierzał drogę ze Skłodów do szkoły, a poza domem rodzinnym nocował jedynie w czasie zawiei śnieżnych i roztopów.

Najważniejszą umiejętnością, jaką Józef wyniósł z maleńkiej szkółki elementarnej, był nawyk samodzielnej pracy. Ta cecha, a także wytrwałość w dążeniu do celu, okazały się bardzo przydatne, gdy na drodze do zdobycia wykształcenia zaczęły się piętrzyć kolejne trudności.  Skłodowskiemu marzyła się nauka u pijarów w Łomży, ale matka, Elżbieta Małgorzata z Rykaczewskich, nie przywiązywała większej wagi do wykształcenia, gdyż jeszcze w XIX wieku znaczna część zaściankowej szlachty była, tak jak ona sama, niepiśmienna. W jej zamysłach najstarsze dziecko miało zostać gospodarzem na ojcowiźnie. Tę rolę musiał jednak przejąć jej młodszy syn, gdyż, Józef, nie bacząc na plany matki, rozpoczął naukę w szkole średniej, którą ukończył z odznaczeniem, uzyskawszy w 1823 roku  świadectwo dojrzałości.  Ewa Skłodowska-Curie, córka Marii, tak napisała o swoim pradziadku: „Józef, opuścił rolę, trochę dlatego, by poprawić swą sytuację materialną, lecz przede wszystkim, ponieważ miał szczery pociąg do nauki”.

Duże znaczenie w karierze Skłodowskiego miało wsparcie rektora łomżyńskiego gimnazjum. Był nim  światły człowiek, pijar, ksiądz Hieronim Zawadzki, który potrafił rozbudzić głód wiedzy, a także wzniecić zapał do nauki nawet tych przedmiotów, które nie były w sferze zainteresowań uczniów. Tak więc, po ukończeniu gimnazjum, Skłodowski mógł się poszczycić nie tylko dobrą wiedzą z zakresu ulubionych nauk ścisłych i przyrodniczych, ale także znajomością języków obcych, do których wcześniej nie miał zamiłowania. 

W 1823 roku Skłodowski zapisał się na na Wydział Prawa i Administracji   Uniwersytetu Warszawskiego. W tym samym roku zmarł jego ojciec i Józef musiał czasowo zrezygnować ze studiów. Są źródła świadczące o tym, że w 1826 roku, będąc rządowym stypendystą Instytutu Pedagogicznego, Skłodowski studiował równolegle nauki przyrodnicze na Wydziale Filozoficznym, gdzie ostatecznie w 1829 roku uzyskał absolutorium i  został dopuszczony do egzaminu na stopień magistra, do którego jednak nie przystąpił. 

JÓZEF SKŁODOWSKI PEDAGOG

Zaraz po ukończenia studiów Józef Skłodowski rozpoczął  pracę jako nauczyciel geografii, historii i języka niemieckiego najpierw na prowincji, potem w gimnazjum na Muranowie, gdzie zastał go  wybuch  powstania listopadowego. Szkołą zarządzały wówczas władze propowstańcze, więc w atmosferze ogólnej euforii Józef z grupą 26 uczniów wstąpił do wojska, by brać czynny udział w walkach narodowowyzwoleńczych. Inspektor, Leopold Sumiński, uznał ten fakt za sukces wychowawczy, oświadczając z okazji zakończenia roku: „(…) z 209 uczniów pozostało w szkole w lutym 113,  ponieważ inni (…) na głos odradzającej się ojczyzny weszli do szeregów wojskowych (…). Wdzięczny instytut przechowywać będzie troskliwie imiona wszystkich w swoim archiwum.” Istnieją różne przekazy dotyczące udziału Skłodowskiego w walkach powstańczych. Podobno chciał zostać kawalerzystą, ale nie stać go było na kupno konia, więc dołączył do oddziałów piechoty i uczestniczył w wielu potyczkach. Pod Chmielnikiem schwytali go kozacy i poranionego pędzili boso piechotą aż do Warszawy. Józefowi udało się uniknąć więzienia tylko dzięki wstawiennictwu wysoko postawionego brata swojej narzeczonej,  ale musiał  opuścić Warszawę, by nie rzucać się w oczy carskiej policji. 

Tak w  1831 roku Józef Skłodowski dotarł do Kielc i od 21 stycznia rozpoczął pracę w wojewódzkim gimnazjum - czcigodnym protoplaście obecnego I Liceum Ogólnokształcącego im. Stefana Żeromskiego. Nie ma zgodności co do tego, jaką funkcję  pełnił - profesor Adam Massalski podaje, że Skłodowski latach 1831-1832 był  zastępcą  profesora, zaś archiwista,  Henryk Sadaj twierdzi, że był on nauczycielem fizyki, matematyki i chemii w latach 1832-1833. Krótki pobyt w Kielcach nie był spektakularny dla zawodowej kariery Skłodowskiego, natomiast doszło do dwóch niezwykle istotnych wydarzeń w jego życiu osobistym - 5 lutego 1832 roku Józef poślubił  ukochaną Salomeę Sagtyńską, a  20 września tego samego roku  przyszedł na świat ojciec przyszłej noblistki, Władysław. Być może wybitny pedagog związałby się na dłużej z Kielcami, gdyby jego rodzinie zapewniono właściwe warunki bytowe. Niestety, Salomea coraz częściej narzekała na ciasnotę i brak wygód,  a jej brat właśnie  wyjeżdżał służbowo do Petersburga  i zostawiał w Warszawie przestronne mieszkanie, więc gdy tylko udało się załatwić  Józefowi pracę w stolicy,  Skłodowscy  spakowali walizki i wyjechali z Kielc.

W 1833 roku Skłodowski ponownie objął stanowisko nauczyciela w szkole na Muranowie, ale gdy pojawiły się uzasadnione obawy, że carska policja nadal się nim interesuje, znów zmuszony był poszukać schronienia na prowincji. Tak po kilkunastu latach pracy w różnych szkołach na wschodzie Polski przybył do Lublina, gdzie 1 lutego 1851  roku objął posadę dyrektora Gimnazjum Gubernialnego po baronie Janie Kaulbarsie, zdymisjonowanym niemieckim pułkowniku w służbie carskiej. Skłodowski zastał szkołę w bardzo złym stanie - niewykwalifikowana kadra nauczycielska,  brak dyscypliny zarówno  wśród uczniów jak i grona profesorskiego, złe warunki lokalowe, a także  niedoposażone pracownie to problemy, z którymi  musiał się zmierzyć. Dla energicznego i ambitnego człowieka był to tylko impuls do działania - okazując pozorną lojalność wobec rosyjskich władz oświatowych  konsekwentnie realizował swój plan naprawy lubelskiego szkolnictwa, najpierw jako dyrektor gimnazjum, a później także jako zwierzchnik szkół w całej guberni lubelskiej.

Skłodowski swoją pracę rozpoczął od doboru kadry pedagogicznej. Szczególną  uwagę zwracał na konduitę grona nauczycielskiego, postawę patriotyczną oraz kultywowanie wartości zakorzenionych w polskiej tradycji. Organizował egzaminy sprawdzające kompetencje nauczycieli i korepetytorów domowych, zwracał baczną uwagę na stosowanie odpowiednich metod dydaktycznych oraz właściwe traktowanie uczniów. Dzięki dawnym kontaktom udało mu się ściągnąć do Lublina wybitnych fachowców z dziedziny nauk  matematyczno-fizycznych,  przyrodniczych i historycznych, dzięki czemu stosunkowo szybko gimnazjum mogło śmiało konkurować z warszawskimi czy krakowskimi szkołami.

Oczkiem w głowie Skłodowskiego była szkolna biblioteka. Dzięki jego staraniom zgromadzony został pokaźny księgozbiór uzupełniony o mapy, atlasy, czasopisma czy materiały graficzne. Mówiono, że dyrektor  nie cofnął się przed niczym, by odzyskać utracone pozycje. Księgozbiór przeniesiono do specjalnego pomieszczenia i poddano konserwacji, w tym celu Skłodowski sprowadził  nawet introligatora z Warszawy, a gdy brakło funduszy na skatalogowanie zbiorów, osobiście podjął się wykonania tych prac. Tak powstała  biblioteka  mająca bardzo wysoką pozycję w Królestwie Polskim, zawierająca  ponad dziesięć tysięcy pozycji, będąca naukowym zbiorem i zarazem pierwszą w Lublinie publiczną czytelnią szeroko udostępnianą mieszczanom.

Lubelskie gimnazjum zawdzięczało Skłodowskiemu także nowy, okazały gmach. Stara szkoła była w bardzo złym stanie technicznym, co negatywnie wpływało  m.in. na proces dydaktyczny. Dzięki usilnym staraniom dyrektora uczniowie lubelskiego gimnazjum mogli w 1858 roku rozpocząć  naukę w nowym, przestronnym budynku, który stał się wizytówką gubernialnego miasta. Obecnie w tym obiekcie mieści się Instytut Pedagogiki Uniwersytetu im. Marii Curie-Skłodowskiej. O znaczeniu Józefa Skłodowskiego dla lubelskiej oświaty można by jeszcze długo, ale nie to jest  głównym przedmiotem naszego zainteresowania. Żeby jednak  „dopiąć” opowieść o tym wybitnym  pedagogu i uczynić ją bardziej kompletną, dobrze jest wspomnieć, jak dyrektor  Skłodowski  odbierany był przez swoich wychowanków. W ocenie uczniów był on człowiekiem bardzo surowym i wymagającym, absolwenci szkoły  zapamiętali go jako groźnego „puchacza”, który hołdował dawnej zasadzie: „różdżka napędza rozumu do głowy, uczy pacierza, a broni złej mowy”, ale chyba nie  bali się go tak bardzo, skoro mówili o nim  dobrotliwie „Stary”.

A tak  zapamiętał pobyt w lubelskim gimnazjum Aleksander Głowacki, który  miał swój epizod także w kieleckiej szkole: „w tymże gmachu miałem honor zawrzeć znajomość ze śp. Dyrektorem Skłodowskim, dziadem p. Curie-Skłodowskiej. Staruszek gęsto sadzał mnie do kozy, chociaż trudno wymienić pedagoga, któryby w sposób równie poufały nie  traktował mojej godności osobistej”.  Fakt, Skłodowski stawiał  wszystkim bardzo wysokie wymagania, potrafił utrzymać dyscyplinę, bywał  bardzo groźny zwłaszcza dla „próżniaków i urwisów” i często sadzał ich w „kozie”, a spóźnialskich niejednokrotnie wytargał za czuprynę, ale pomimo swej surowości  budził powszechną sympatię  i szacunek, gdyż  nade  wszystko był człowiekiem ogromnych zasług, sprawiedliwym przełożonym i pedagogiem światłego umysłu.

Skłodowski był też  wychowawcą wielkiej wrażliwości. Kiedyś jeden z uczniów został posądzony, że napisał na tablicy pamflet przeciw nauczycielowi łaciny. Za to wymierzono chłopcu karę pięciu rózg. Dla dobrego ucznia było to na tyle hańbiące, że przestał uczęszczać do szkoły i był coraz bliższy podjęcia desperackiej decyzji, by utopić się w Bystrzycy, ale autora złośliwego wierszyka  nie wydał. Zaniepokojony dyrektor odwiedził ucznia w domu, kazał mu  złożyć przysięgę, że pamflet nie był jego dziełem, po czym powiedział: „wierzę ci i nie pytam, kto to zrobił, chociaż jestem przekonany, że ty to wiesz”. Następnie zaprowadził chłopca do szkoły,  a gdy weszli do klasy powiedział: „kochajcie go, bo to dobry kolega”. Absolwent lubelskiego gimnazjum, Hipolit Wójcicki, z rozrzewnieniem wspominał  pewną wiosenną ekskursję. Gdy młodzież i nauczyciele przybyli do wioski dzierżawionej przez rodziców jednego z uczniów, zostali zaproszeni na podwieczorek. Gdy  dyrektor Skłodowski nadjeżdżał powozem, muzykanci przywitali go pieśnią  „Jeszcze Polska nie zginęła”, a  chłopcy stanęli w dwóch szeregach, krzyczeli „niech żyje nasz dyrektor!” i z radości wyrzucali czapki w górę. Józef Skłodowski był bardzo wzruszony,  ze łzami w oczach powitał wszystkich słowami „jak się macie moje dzieci”,  a następnie ucałował każdego w czuprynę. Ta wycieczka, jak się potem okazało, była już ostatnią w historii szkoły z udziałem  tego wielce  zasłużonego dyrektora.

 Z dniem 1 października 1862 roku Józef Skłodowski został  skierowany  na przymusową emeryturę. Powodem było niezadowolenie władz oświatowych z udziału młodzieży gimnazjalnej w patriotycznych manifestacjach. W ten sposób sprawny jeszcze i bardzo zaangażowany pedagog, który  pierwszy przychodził do szkoły i ostatni ją opuszczał, został pozbawiony pracy, którą była dla niego  pasją. Po przekazaniu majątku szkoły Słodowski wraz z rodziną wyjechał  z Lublina.

    JÓZEF SKŁODOWSKI NA EMERYTURZE

Po przejściu na emeryturę Skłodowski zamieszkał z żoną w  zawieprzyckim folwarku dzierżawionym przez stryjecznego brata. Tam prowadził z córką  punkt leczenia rannych w czasie powstania styczniowego, a po jego upadku, gdy wzmogły się represje, znów musiał zmieniać miejsca zamieszkania. W 1870 roku zamieszkał  z żoną u zięcia w Rykoszynie  k/Kielc. Wśród miejscowej społeczności były pedagog cieszył się poważaniem do tego stopnia, że w  Piekoszowie  powierzono mu funkcję wójta,  a w Promniku  wybrano na  urząd  sędziego gminnego. W 1879 roku Skłodowski nabył dwie osady włościańskie w Radlinie. Zamieszkał  z Salomeą w nieistniejącym już modrzewiowym dworku  ogrodzonym  parkanem, przy którym od  strony ulicy rosły bzy, akacje i czeremchy. Przy domu pięły się wysoko malwy, a pod oknem mamiła  zapachem maciejka, którą dosiewano co kilka dni, by słodka woń utrzymywała się jak najdłużej.  Za domem rozciągał się sad liczący 240 drzew owocowych oraz ogród kwiatowo-warzywny.  Skłodowscy jako pierwsi w tym rejonie sadzili zagony białej  kapusty cukrowej, pomiędzy którymi wysiewali konopie, by ich zapachem odstraszyć liszki. Ziemię obrabiał sąsiad Franciszek, natomiast Józef zajmował się gołębiami i królikami. Widywano go także, jak pędził na pastwisko swoje krowy, mocno już pochylony, z nieodłączną fajeczką, z bujnymi, siwymi włosami, białą brodą i wąsami, które zapuścił dopiero na emeryturze,  gdyż za czasów Mikołaja I urzędnikom nie wolno było nosić zarostu. Latem chodził w lnianych spodniach i  w sandałach z drewnianą podeszwą, natomiast dla zamanifestowania patriotyzmu kubrak  ściągał słuckim pasem, a na głowie dumnie nosił batorówkę zwaną także madziarką.  Czapeczki pochodzenia węgierskiego stały się bardzo modne po wystawieniu obrazu Jana Matejki „Batory pod Pskowem”, namalowanego przez artystę na chwałę oręża polskiego i ku pokrzepieniu serc rodaków. W sklepach Królestwa Polskiego nie można było kupić madziarek, więc Salomea własnoręcznie wykonała dla Józefa piękną batorówkę ozdobioną „frędzlą” z włosienia i  haftem zakończonym paciorkiem imitującym brylant. 

Jesienią 1880 roku syn  Józefa, Zdzisław, rozpoczął pracę rejenta w Skalbmierzu i postanowił ściągnąć do siebie rodziców, więc Skłodowscy sprzedali gospodarstwo z zastrzeżeniem, że będą mogli  przez rok nadal mieszkać  w modrzewiowym dworku. Zimą  cieszyli się jeszcze sielskim życiem na wsi,  spędzali  wieczory ze znajomymi, panie wymieniały się dobrymi radami i recepturami na ciasta, panowie prowadzili polityczne „dyskursyje” albo grali w karty, ale nie dla hazardu!, któremu Józef był zawsze przeciwny i kiedyś ostro zwalczał tę plagę wśród swoich uczniów.

W święta 1881 roku Skłodowscy postanowili pojechać saniami na pasterkę odprawianą w  Kielcach przez nowego biskupa, chociaż w tej nocy była straszna zawieja i silny mróz. Salomea przeziębiła się w drodze, dostała zapalenia płuc i po dwóch miesiącach choroby zmarła. Została pochowana na cmentarzu w Leszczynach.

Józef z trudem znosił  samotność, nie mógł jednak zamieszkać u syna, gdyż dom  w Skalbmierzu nie był jeszcze gotowy, wobec czego wyjechał do stryjecznego brata w Zawieprzycach. Tam zmarł na zapalenie płuc 21 sierpnia 1882 roku. Spoczął w rodzinnym grobowcu w Kijanach.

Kończąc opowieść o Józefie Skłodowskim można by oczywiście  „pogdybać”  co by było, gdyby ten wybitny pedagog pozostał w naszym mieście. Kto wie, może wtedy okazały gmach gimnazjum z imponującą biblioteką powstałby w Kielcach, a nie w Lublinie, a dwukrotna noblistka w dziedzinie fizyki i chemii byłaby absolwentką naszej szkoły…? 

       Ale i tak bardzo miła jest świadomość, że w  gronie czcigodnych belfrów „Żeroma” znalazł się przodek  Marii Skłodowskiej-Curie, a i ona sama zaszczyciła swoją obecnością mury kieleckiego gimnazjum,  by odwiedzić miejsce, w którym pracował jej ukochany dziadek.

 

                          Józef Skłodowski                      batorówka, fragment obrazu Jana Matejki, "Batory pod Pskowem"

Galeria: